W roku 2004 byliśmy na zawodach Worona Cup w Szczecinie. Nie braliśmy w nich udziału, ale nie źle się bawiliśmy oglądając innych.
W tym roku udało nam się wybrać na trzydniowy wyjazd organizowany przez Shibapotaailuni-Team ze Szczecina. Wyjazd miał w planach dotrzeć pięćdziesięcio
kilometrową leśną trasą ze Szczecina do miejscowości Brzózki nad Zalewem Szczecińskim.
11 XI 2005
Po dwu dniowych przygotowaniach do wyjazdu nadszedł czas, aby zebrać wszystko i wyjechać na peron w oczekiwaniu na pociąg. Na wyjazd wybrałem się ja (Grzesiek)
z moim Demonem i Krzysiek z Deksem i Aramisem, niestety jechał bez Neli, bo akurat teraz dostała cieczkę. Wybierał też się Piotrek z Vivą, ale po ostatnim niedzielnym
treningu zachorował. Pociąg z Mieszkowic odjeżdżał o godzinie 5.16, a my byliśmy na stacji jakieś 20 minut przed odjazdem, aby kupić bilety. Kiedy pociąg odjechał
razem z nami na pokładzie w prawie dwu godzinną podróż do Szczecina nasze psy były w szoku, ponieważ był to ich pierwszy przejazd pociągiem, ale psy położyły
się i spały, myśleliśmy, że będzie gorzej. Kiedy dojechaliśmy do Szczecina z psami, które były w kagańcach wsiedliśmy do autobusu nr 75 w stronę ulicy Szafera. Po
drodze weszła do autobusu Kasia, którą pamiętaliśmy z Worona Cup 2004. Była z dwoma suczkami i też jechała na ulicę Szafera, więc my wysiedliśmy tam gdzie ona i
poszliśmy za nią na miejsce spotkania. Na miejscu spotkania było już sporo psów i osób z tamtejszego klubu. Przywitali nas, pożyczyli nam sprzęt i zaczęliśmy się pakować.
Namioty, śpiwory, karma dla psów zostały zapakowane na ich czterokołowy wózek i nam zostały tylko plecaki. Do wózka czterokołowego podczepili dziewięć psów, a
do dwóch wózków trójkołowych po cztery psy. Oprócz tego jechało kilka osób na rowerach z pojedynczymi psami (w tym my) i kilka osób na rowerach jako pomocnicy.
W końcu wyruszyliśmy w las, pierwszy pojechał Marcin na czterokołówce, potem Artur i Adam na trójkołówkach i na końcu my i reszta na rowerach. Pierwsze kilometry
jechało się bardzo fajnie, dlatego, że wyprzedziliśmy duży wózek i ja, Krzysiek i Artur jechaliśmy w czołówce, ale to do pierwszego postoju. Stojąc na postoju zrobiłem
kilkanaście zdjęć i dopiero po około 20 minutach dołączyła do nas reszta. Postój trwał około 30 minut jak dla nas około 50, można było zjeść, wypić, porozmawiać itp.
W dalszej części drogi było dużo przygód, ponieważ niektóre osoby były już trochę wcięte, i się gubiły, przewracały itp. Drugi postój trwał jakieś 20 minut nad jeziorem
Piaski i to było jakieś 2/3 drogi do celu. Na drugim postoju padał deszcz i zaczynało się robić ciemno. Po tej przerwie pojechaliśmy dalej w las i aby było szybciej
pojechaliśmy drogą piaskową, ale, że psy były już znudzone stawaniem co kilkanaście metrów to niezbyt chciało im się ciągnąć po piasku. Jeszcze przed drugim
postojem jechaliśmy za grupą koni, myśleliśmy, że będą jechali szybciej, a jechali tak jakby chcieli a nie mogli, więc musieliśmy ich wyprzedzić a jechali oni w to samo
miejsce co my. Kiedy już się ściemniło i towarzystwo było jeszcze bardziej wcięte zaczęliśmy błądzić po lesie w okolicach Brzózek i gdyby nie interwencja Adama to nie
wiadomo gdzie byśmy wyjechali, a tak wyjechaliśmy kawałek za Brzózkami. Pojechaliśmy kawałek asfaltem i dojechaliśmy do miejscowości Brzózki. Stanęliśmy
jeszcze przed sklepem, aby się zaopatrzyć w to co ubyło po drodze i ruszyliśmy dalej na pole gdzie mieliśmy spać. Gdy zjechaliśmy już z asfaltu w las prowadzący
pomylił drogi i skręcił w pole widząc światła w lesie. Jadąc przez pole spotkał nas jeszcze jeden duży problem - dość stromy rów. Przy tym rowie trzeba
było przeprowadzić wszystkie psy, wózki rowery i bagaże. Najpierw przeprowadziliśmy psy od dużego wózka, potem wózki trójkołowe razem z psami no i na końcu
ten nieszczęsny 100 kilowy wózek czterokołowy z bagażami. W pięć osób próbowaliśmy go przenieść, bo reszta się gdzieś zmyła. Najpierw zepchaliśmy go
przodem w rów, ale nie dało się go podnieść tak, aby wyjechał na skarpę z drugiej strony, więc trzeba było go wyciągnąć spowrotem na brzeg. Obróciliśmy go i
tyłem wjechaliśmy do rowu. Tył był lżejszy to się go udało postawić na skarpie, ale jeszcze trzeba było go wyciągnąć. Nie dość, że było ciemno to jeszcze mokro.
Przyczepiliśmy do tyłu wózka linkę i próbowaliśmy go we trójkę wyciągnąć, a czwarta osoba pchała go od dołu. Linka wrzynała się w ręce, ale po kilku
pociągnięciach wózek stał po drugiej stronie rowu. Teraz staliśmy jeszcze około 20 minut, bo psy się poplątały. W końcu dojechaliśmy na pole.
W ekspresowym tempie rozłożyliśmy namioty i przyczepiliśmy psy do stake-out'u, potem poszliśmy do ogniska suszyć się. Przy ognisku porozmawialiśmy o
psach, sprzęcie, klubach i tym podobnych rzeczach.. Wypiliśmy po piwku i poszliśmy spać.
12 XI 2005
Noc minęła spokojnie, psy zaczęły wyć dopiero, kiedy zaczęło się rozjaśniać, no to trzeba było powoli wstawać. Wstaliśmy, rozpaliliśmy ognisko i poszliśmy wraz
z psami po wodę dla psów nad Zalew Szczeciński. Obmyliśmy się w zimnej wodzie, pośmialiśmy się i poszliśmy do obozu. Zjedliśmy śniadanie przy ognisku susząc
się i rozmawiając. Marcin zorganizował dla nas krótki trening z psami, bo chciał abyśmy przejechali się czterokołowym wózkiem. Podczepili do dużego wózka 10
psów w tym nasze z Demonem na przedzie. Jechało z nami jeszcze kilka osób. Ja na początku i pod koniec prowadziłem duży wózek, za mną jechały dwie osoby na
trójkołówkach, u mnie jako pasażer siedział Krzysiek i najmłodszy Konrad. Pojechaliśmy kawałek lasem i skręciliśmy w lewo, tam dałem pokierować wózek Krzyśkowi,
a ja poszedłem na przód, aby zobaczyć czy jest dobra droga, bo jechaliśmy przez krzaki, korzystając z okazji zrobiłem parę zdjęć. Kiedy przejechaliśmy przez krzaki Krzysiek
przekazał mi kontrolę nad dużym wózkiem i przesiadł się na trójkołówkę, a Alicja która jechała na trójkołówce usiadła u mnie jako pasażer. Pojechaliśmy jeszcze
kawałek przez las w stronę obozu, ponieważ nie chciało nam się dalej jechać. Po dojechaniu do obozu ja i Krzysiek nie mogliśmy prawie nic powiedzieć, tak nas bolały
gardła od krzyczenia do lidera komend i to jeszcze Demon nie chciał zbytnio biec, bo jeszcze nigdy nie biegł w tak dużym zaprzęgu i oglądał się czy ja jestem za nim.
Po treningu pojechaliśmy do sklepu po zaopatrzenie. Potem cały dzień siedzieliśmy przy ognisku, smażyliśmy kiełbaski, karkówkę i grzanki z serem,
piliśmy piwo i rozmawialiśmy. Pod wieczór doszedł do nas gościu piechotą ze Szczecina razem z psem Drako i mówi, że szedł około ośmiu godzin, a my jechaliśmy
prawie cały dzień.
13 XI 2005
Ta noc nie była tak spokojna jak poprzednia, dlatego, że Deks i Aramis całą noc stękali, a z nimi niektóre psy, dobrze, że chociaż
Demon spał. Kiedy wstaliśmy było około godziny 7, bo na 9 planowaliśmy wyjazd spowrotem do Szczecina. Rano wszyscy byli troszkę skacowani po
wczorajszej imprezie. Rozpaliliśmy ognisko, napoiliśmy psy i zjedliśmy śniadanie. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy przy ognisku i zaczęliśmy się zbierać.
Najpierw zwinęliśmy namioty i spakowaliśmy wszystkie bagaże na duży wózek, a nasze plecaki wzięła do samochodu Justyna, która pojechała do Szczecina.
Wyruszyliśmy po godzinie 9 w stronę Szczecina. Zanim wyjechaliśmy z Brzózek to już jedni pobłądzili, ale po chwili byliśmy na dobrej drodze. W powrotną stronę
jechało się znacznie szybciej. Pierwszy dłuższy przystanek był nad jeziorem Piaski. Psy odpoczęły i ruszyliśmy dalej. Drugi przystanek był nad jeziorem Świdwie,
gdzie jest rezerwat ptaków. Porobiliśmy trochę zdjęć, weszliśmy na wieże widokową, aby pooglądać ptaki, ale nic szczególnego nie widzieliśmy oprócz Łabędzi. Na tym
postoju było pół drogi do Szczecina. Trzeci postój był nad jeziorem w małej wiosce, można było iść do sklepu, aby kupić coś do jedzenia. Reszta drogi minęła
całkiem szybko, i około godziny 16.30 byliśmy w Szczecinie. Dojechaliśmy do miejsca skąd wyjechaliśmy, tam szybko spakowaliśmy się, oddaliśmy sprzęt,
pożegnaliśmy się i pojechaliśmy na dworzec na pociąg, bo odjeżdżał o 17.20. Kiedy już jechaliśmy pociągiem do Mieszkowic nasze psy spały jak zabite, nawet jak
wszedł do tego samego wagonu co my gościu z huskym to nasze nawet się nie ruszyły. Po wyjściu z pociągu wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy do Dębna.
W Dębnie oddaliśmy Aramisa i rozeszliśmy się do domów.
Wyjazd podobał nam się, chociaż pogoda mogłaby być lepsza. Takie integracyjne wyjazdy bardzo dużo uczą, można podzielić się doświadczeniami,
porozmawiać o różnych sprawach nie tylko o psach. Na następny raz musimy się lepiej przygotować, czyli musimy zakupić lub zrobić lepszy sprzęt, lepsze ubrania i
sprzęt turystyczny. Czekamy na następną propozycję wyjazdu organizowanego, przez Shibapotaailuni-Team.